wtorek, 29 grudnia 2015

Film.


     Film opowiada o codziennym, "szczęśliwym" życiu dziewczynki i jej taty. Z jednej strony ukazuje szczęście dziewczynki (czas mile spędzany z tatą, dostatek, nagrody w szkole), a z drugiej  - ogromny ciężar i trud pracy ojca, starającego się zapewnić to wszystko córce.
     Moim zdaniem przesłaniem filmu jest to, że czasem żeby dać dziecku spokój, szczęście i poczucie bezpieczeństwa, rodzice uciekają się do kłamstwa, nie odkrywając całej prawdy.
     Na początku film pokazuje przyjemne scenki (klatki) z życia dziewczynki, o azjatyckich rysach twarzy, i jej taty. Nagle zaczynają się kilkusekundowe ujęcia, przedstawiające bardzo ciężką pracę ojca. Następnie mamy do czynienia z czymś na kształt przeplatanki, najpierw  pokazana jest np. wesoła dziewczynka, której tata kupuje lody, a zaraz potem scenka, ukazująca ojca noszącego, w pocie czoła, worki z cementem. Wszystkim tym ujęciom towarzyszy, pisany przez dziewczynkę, opis taty. Są w nim wyrazy miłości i komplementy na jego temat, poza jednym...
      Moim skromnym zdaniem, przekaz tego filmu jest prawdziwy i trafny. Uważam, że wielu ludzi ukrywa swoje nieszczęście (np. bardzo ciężką pracę, brak pieniędzy) przed dziećmi, by te mogły żyć szczęśliwie i w poczuciu bezpieczeństwa. Dzieje się tak po prostu z miłości.
     Podobny przykład odnalazłem w noweli Bolesława Prusa pod tytułem "Kamizelka". Utwór ten opowiada o młodym małżeństwie. W pewnym momencie mąż zaczyna chorować, przez co strasznie chudnie. Żeby żona się nie martwiła, coraz mocniej zaciąga paski swojej kamizelki, a żona z kolei je przycina, żeby mąż myślał, że tyje. W tym przypadku oboje kłamią. Ostatecznie historia ta nie kończy się szczęśliwie...
      Moim zdaniem jest duże podobieństwo łączące film z nowelą, a mianowicie: "kłamstwo w dobrej wierze". Myślę, że czasem warto w ten sposób skłamać.

niedziela, 1 listopada 2015

Dialog.

        Pewnego wieczora w Bastylii, przy ostatniej, przemyconej przez pana Bonacieux świecy, siedziały trzy przygarbione postacie. Byli to: właśnie pan Bonacieux, Ignacy z Marsylii i Bonifacy - szpieg Hiszpanów. Kapiąca z sufitu woda co chwilę przerywała rozmowę. Jęki pozostałych więźniów też nie pomagały rozmówcom. Nagle na Bonifacego kapnęła kropla wosku i wtedy wpadł on na genialny pomysł. Natychmiast podzielił się nim z pozostałymi.
- Czy chcecie wyjść z tej nory? - zapytał Bonifacy.
- Oczywiście że tak! - krzyknął pan Bonacieux.
- Ale jak byśmy mieli to zrobić? - zapytał Ignacy.
- Będziemy musieli udawać, że chorujemy na czarną ospę - oznajmił Bonifacy.
- Ale co z bąblami? - spytał pan Bonacieux.
- Zmieszamy wosk z błotem i się tym umażemy - odpowiedział Bonifacy.
- To może się udać... - przytaknął Ignacy.
- Zacznijmy od razu! - zaproponował Bonifacy.
- Dobrze! - wykrzyknęli chórem Ignacy i pan Bonacieux.
- Więc do dzieła! - podsumował całą rozmowę Ignacy.



    Więźniowie pospiesznie umazali się czarną breją, położyli się i zaczęli jęczeć. Gdy strażnik otworzył drzwi do celi i zobaczył zakaźną chorobę, bardzo się przestraszył. Natychmiast wyrzucił więźniów z Bastylii. Ignacy pośpiesznie wyruszył do Marsyllii. Bonifacy udał się do Hiszpanii, a pan Bonacieux spokojnie wrócił do domu w Paryżu. Nazajutrz pan Bonacieux zaprosił swoich przyjaciół na zakrapianą winem bogatą ucztę. Radośnie świętowali odzyskanie wolności do białego rana.

niedziela, 4 października 2015

Moja baśń.


          Dawno, dawno temu, na pewnej wyspie był sobie, otoczony lasem, dom, w którym mieszkał Bonifacy ze swoją żoną Kunegundą. Pewnego razu Bonifacy z Kunegundą wybrali się na grzyby. Grzybobranie okazało się  bardzo owocne i kiedy chcieli już wracać, nagle podbiegła do nich magiczna wiewiórka i powiedziała:
- Panie, potrzebuję twojej pomocy!
- O co chodzi?- zapytał Bonifacy.
- Wiewiórko-gród jest atakowany przez wredne krasnale i chcielibyśmy cię poprosić, żebyś nami dowodził w walce z nimi - wysapała wiewiórka.
- Ale dlaczego własnie ja miałbym wami dowodzić?
- Dlatego, że my jesteśmy przesądni, a w starej wiewiórczej przepowiedni jest napisane, że
w razie ataku krasnali zostaniemy uratowani przez Bonifacego z wyspy, a jak wiesz jesteś jedynym Bonifacym na wyspie!- wykrzyczała wiewiórka.
- No dobrze, to kiedy wyjeżdżamy?- spytał Bonifacy, spoglądając niepewnie na żonę.
- Najlepiej natychmiast!
 Żona delikatnie skinęła głową. Bonifacy dodał, że chciałby ze sobą zabrać osła (również Bonifacego).
        Przygotowania nie trwały długo. Jakby przy pomocy magicznej różczki, cała czwórka znalazła się w porcie. Właśnie w tej chwili przycumowano statek, płynący do dalekiego Wiewiórko-grodu. Niedługo po podniesieniu kotwicy Bonifacy i Kunegunda usiedli wygodnie i postanowili, po ciężkim dniu, wymoczyć nogi w kadzi. Po chwili do kadzi wleciał magiczny łabądź. Bonifacy złapał go. Łabądź przemówił ludzkim głosem i zaoferował, że spełni jedno życzenie Bonifacego, jeśli on nakarmi go i wypuści. Bonifacy spełnił jego prośbę i poprosił
o natychmiastowe przeniesienie do Wiewiórko-grodu. Podróż statkiem zajęłaby im około dwóch tygodni. Natychmiast po tym fakcie cała drużyna przeniosła się na rynek Wiewiórko-grodu. Nagle rozległy się okrzyki bojowe i pod mury obronne podjechała armia wrednych krasnali na osłach. Bonifacy na swoim ośle wyjechał przed gród, próbując dojść do jakiegoś porozumienia. Nic nie wskórał. Za to osioł Bonifacy w jakiś dziwny sposób nawiązał kontakt z osłami krasnali, które nagle zaczęły uparcie zawracać. Zaskoczona armia krasnali, z powodu problemu z osłami, zakńczyła atak i wróciła do domu. Następnego dnia Bonifacy ze swoim osłem otrzymali gratulacje od burmistrza Wiewiórko-grodu. Przepowiednia się sprawdziła. Bardzo strudzeni - Bonifacy, Kunegunda i bohaterski osioł, wrócili do domu i kontynuowali swoje spokojne życie.



 Jeśli chcesz zobaczyć obrazki do mojej baśni kliknij tutaj.

niedziela, 10 maja 2015

Sprawozdanie.

   
Sprawozdanie z wycieczki do sosnowieckich "Stawików".

      Dnia 22 kwietnia 2015 odbyła się wycieczka dla klas 4-6 do sosnowieckiego parku, położonego
blisko osiedla "Piastów", nieopodal znajdującego się tam urokliwego stawu. Celem wycieczki było
rozwiązywanie różnych zadań i problemów oraz obcowanie z rozwijającą się przyrodą.
   
     Była piękna, słoneczna pogoda. Wyszliśmy ze szkoły około 8.30. (park ten znajduje się bardzo blisko). W parku urzekła mnie jaskrawa i soczysta zieleń (przecież właśnie o tej porze roku rośliny od nowa budzą się do życia). Podane przez nauczycieli zadania rozwiązywałem w grupie (ja, Jasiek, Maciek i Paweł). Ponieważ w grupie jest siła, to mimo że Jasiek niewiele pomagał, ciągle zaczepiając Pawła, i tak szło nam dobrze. Zadania były najróżniejsze. Od mierzenia pola wyznaczonego trawnika, poprzez rzucanie do celu, aż po rozpoznawania drzew. Z tym ostatnim mieliśmy największy problem. Jednak udało nam się z chłopakami rozpoznać większość drzew, oprócz tak przecież powszechnie występującej - Robinii akacjowej. Wydawało mi się, że kiedy wreszcie ją dostrzegłem chowała swoje rozwijające się listki, żebym nigdy się nie domyślił, jakim drzewem była. Łamałem sobie głowę, co to za listki i do jakiego drzewa mogą należeć. Zajęło mi to dobre 10 minut i ciągle nic. Chłopcy też na nic nie wpadali. Pewnie przydałby nam się wtedy "Klucz do oznaczania roślin", ale nie wiem czy potrafilibyśmy już z niego korzystać.
   Potem, siedząc na ławce napisałem wiersz o pięknie rozwijajacej się przyrody. Nawet coś mi z tego wyszło. Maciek w tym czasie rysował obrazki roślin i zwierząt, a Jasiek i Paweł biegali w kółko, zaczepiając się wzajemnie. Około 12.00. pan Tomek ogłosił koniec pracy. Oddałem naszą kartkę. Nauczyciele dali nam cztery opcje do wyboru: iść do McDonald's, odpoczywać, grać w piłkę nożną lub dokończyć zadania. Ja, ponieważ zgłodniałem wybrałem McDonald'sa. Poszedłem więc z większością grupy. Kupiłem sobie duże frytki, których ilość w magiczny sposób podwoiła mi się. Niektórzy chyba "mieli węża w kieszeni", gdyż w ogóle nie skorzystali z tej propozycji, no chyba, że od jedzenia wolą piłkę nożną. Gdy już się najadłem, kupiłem sobie loda na drogę. Lód był zimny i warstwowy (lód, truskawki, bita śmietana). Około 13.00 już dość zmęczeni- wróciliśmy do szkoły.

    Bardzo podobała mi się ta wycieczka, ponieważ połączyłem przyjemne z pożytecznym. Udało mi się zdobyć dobrą ocenę za wiersz i nie tylko. Nauczyłem się też, że dobrze jest pracować w grupie i, że Robinia akacjowa to perfidne drzewo. Koniec.  

                                

niedziela, 1 marca 2015

Xorax.

 Oto moje Voki:



Oto moja prezentacja:







Mit o powstaniu Xorax.

       Na początku była Nicość. Potem z Nicości wyłonił się Bóg dobra Omerton i  Bogini zła Pulteja. Bóg ten zaczął tworzyć planetę Xorax, a Bogini wszystko, co stworzył- niszczyła. Bogini ta nie potrafiła nic tworzyć, umiała tylko niszczyć lub zmieniać na gorsze, według własnego uznania. Omerton stworzył w końcu tą planetę (Xorax), a Pulteja wymyśliła tam przepaści i wybuchające wulkany. Stworzył także słońce, Bogini jednak sprawiła, że wypalało ono wszystko to, co nowego powstawało. Ciągle wchodziła Mu w drogę, nie pozwalając zaistnieć nowemu życiu. Oczywiście Omertonowi nie podobało się to, dlatego stworzył świetlistą armię, która miała zaatakować Boginię
 i  zniszczyć. Walka trwała pół roku, ponieważ Pulteja otoczona swoimi sprzymierzeńcami niełatwo dawała się pokonać. Jak już się to udało, rozpoczęło się coś w rodzaju "błędnego koła", tzn. po zniszczeniu Pulteji pojawiła się na świecie Jej córka Rea, która zaczęła kontynuować dzieło swej matki. Omerton nie poprzestawał w walce ze złem. Po śmierci Rei zaistniała kolejna potomkini- Sara, która jakby z zapisanego w sobie "kodu genetycznego", czyniła na planecie samo zło. Bóg dobra Omerton zmęczony walką postanowił tym razem uwięzić wnuczkę Pulteji w głębokim kraterze wulkanicznym. Jej destrukcyjna siła zmniejszyła się i sięgała już tylko niewielkiego promienia wokół nieczynnego już wulkanu. Dzięki temu Bóg dobra zrealizował swoje dzieło i Xorax stał się planetą dobra i szczęścia. Koniec.








Ja jako potomek mieszkańców Xorax.

     Jestem potomkiem mieszkańców Xorax. Od swojego dziadka (rodowitego Xoraxianina) dostałem  magiczny kamień, który jest niczym innym, jak kawałkiem zastygłej lawy wulkanicznej. Pewnego dnia odkryłem, że ten kamień pozwala mi na przemieszczanie się w czasie i w przestrzeni. Nie wiem dokładnie jak to się dzieje, ale udało mi się na przykład, przy Jego pomocy, znaleźć się w dawnych czasach w mrocznej i skalistej części Anglii. Tam spotkałem niezwykle sympatycznego, dobrego
i małych rozmiarów smoka. Był zielony, miał czarne oczy i fioletowe łapy. Przymilał się do mnie niczym piesek. Nawet jakby merdał ogonem. Zabrałem go do domu, przemieszczając się znowu w jakiś niezwykły sposób. Zamieszkał z nami. Od tamtego czasu zawsze mam cieplutko w domu, bo mój przyjaciel bardzo lubi ciepełko. Czasem, jak zrobi się trochę chłodniej potrafi nawet leciutko zionąć, żeby trochę ogrzać otoczenie. Zupełnie jak psa wyprowadzam Go codziennie na spacer. Nawet nazwałem Go Łatek. Łatek je tylko najlepsze kozie mięso. Jest wielkim obrońcą domu. Pewnego razu mój dom próbowali okraść złodzieje, lecz gdy zobaczyli mojego "psa"- od razu uciekli. Myślę, że Łatek nikomu nie zrobiłby krzywdy. Jest bardzo dobry, niczym mieszkaniec Xoraxu. Myślę, że kamień z tej planety nie bez powodu pozwolił mi znaleźć takiego dobrego przyjaciela. Koniec.
















czwartek, 22 stycznia 2015

Hobbit.

 Jeśli chcesz zobaczyć mój filmik to kliknij tutaj.




Najtrudniejsze okazało się wstawienie filmiku na bloga i jak widać nie podołałem temu zadaniu. Według mnie najłatwiejsze jest wstawianie muzyki do filmiku.